Nigdy nie rozumiałem ludzi,
którzy planowali całe swoje życie. Nie wydawało mi się, aby aż tak łatwo było
dopiąć każdy szczegół na ostatni guzik,
osiągnąć wszystko co się chciało. Może i wygląda to na nieco pesymistyczne
spojrzenie, ale jednak nie przewidzimy niczego, wydarzyć się może każda rzecz
nie pytając nas o pozwolenie. Dlatego też piłkarzem zostałem spontanicznie.
Nigdy nie zaplanowałem sobie konkretnie, że będę grał w Arsenalu ani
gdziekolwiek indziej. Równie dobrze mogłem grać w Tottenhamie, albo w ogóle nie
grać. To też przecież wyjście. Wszystko, dosłownie wszystko mogło zmienić się w
ułamku sekundy. I co wtedy? Co z planem, który właśnie nie wypalił? Wiedziałem
coś o tym, nawet bardzo dobrze, dlatego nie miałem konkretnego planu, jak oddać
dowód Olivii i jak zaaranżować następne spotkanie. Po prostu wyszedłem po treningu z ośrodka i
zamiast do domu, skierowałem się pod adres widniejący na dokumencie.
Stojąc
przed drzwiami do mieszkania niedaleko Highbury i trzymając rękę złożoną w pięść,
aby zapukać, myślałem, jak to jest być nią. Myślałem, że moje życie jest
smutne, a jej całkiem wesołe. Oceniałem jak zwykle po tym co widziałem i
wyrabiałem swoją ocenę na jej temat. Ten śmiech był jak dźwięk silnika dla uszu
rajdowca. Te oczy stanowiły lustro, prześwietlały duszę niczym promień
rentgenowski. A ja stałem, patrząc na fakturę ciemnego drewna i wyobrażając
sobie moje życie z jej usposobieniem. Przed tymi wrotami do jej świata, łapałem się na nienasyceniu, niespełnieniu.
Odnosiłem wrażenie, że moja egzystencja właśnie zaczyna przepadać. Każdy mój
dzień zlewał się z kolejnym, tworząc lepką masę bezbarwnych chwil, traciłem
jakąkolwiek fantazję, a wyobraźnia zniknęła i nie pozostawiła po sobie żadnego
śladu. Moje oczy nadal patrzyły na brąz drewna, a dusza zapragnęła wraz z
otwarciem się drzwi, zmienić coś we mnie, w moim życiu.
Zapukałem
dwa razy i odsunąłem się na krok od miejsca, w którym stałem. Kiedy drzwi się
otworzyły i zobaczyłem ją stojącą przede mną, ubraną w koszulkę do połowy ud z
jakimiś nadrukami, zaniemówiłem. Uśmiechnęła się szeroko i najwyraźniej
oczekiwała czegoś, co miałem zamiar powiedzieć. Kąciki moich ust automatycznie
uniosły się do góry i jak zwykle kiedy się denerwuję, przeczesałem włosy
palcami i odchrząknąłem.
-Cześć - powiedziałem zbyt
nieśmiało, zbyt chłopięco. - Jesteś Olivia, tak? - Udało mi się dodać nieco
bardziej męskim głosem.
-Tak, to ja. A ty? Podejrzewam,
że jesteś tym kanonierem - wyciągnęła do mnie rękę, stawiając krok do przodu. -
Olivia Foster, tak dokładniej.
Jej włosy były
zmierzwione, opadały lekko na ramiona i kończyły się zaraz przy biodrach. Oczy
świeciły się jak lampki na świątecznych choinkach poustawianych w całym
Londynie. Pachniała kokosem i nie wiedziałem, czy to były jej włosy, czy ona,
ale w momencie kiedy nasze dłonie się zetknęły, zrobiło mi się jakoś ciepło na
sercu. Mogłem uśmiechać się bez przymusu, lekko i spontanicznie, mogłem
pozwolić sobie na rozluźnienie, a to wszystko dzięki niej, obecności tej
uroczej ciemnej blondynki o ślicznych malinowych ustach.
-Jestem tym kanonierem, Aaron
Ramsey tak dokładniej - skopiowałem nieco jej formułkę i zauważyłem jak próbuje
się nie śmiać.
-Co cię sprowadza w moje skromne
progi? - Zaprosiła mnie gestem dłoni do środka. - Wejdź, nie gryzę - dodała,
gdy nie ruszyłem się z miejsca.
-W takim razie herbatę poproszę -
powiedziałem i poszedłem za nią do środka.
Zaprowadziła
mnie do salonu. Niewielki pokój urządzony był bardzo przytulnie. Pomarańczowe
ściany, jasne panele, duże okno przysłonięte śnieżnobiałą firanką, beżowa
kanapa ustawiona pod ścianą naprzeciw telewizora, stolik do kawy oraz kilka
szafek, gablotka i półka z książkami. Czekając aż Olivia przyniesie herbatę,
oglądałem zdjęcia ustawione za szkłem. Była na nich najczęściej z jakimś
chłopakiem, nieco wyższym, o włosach w identycznym kolorze i równie szerokim
uśmiechem na twarzy. Jedno z nich przedstawiało dwójkę na stadionie Highbury.
Wyglądała na jakieś dziesięć, może jedenaście lat. Miała na sobie białą
sukienkę i unosiła do góry szalik Arsenalu. Obok niej znajdował się ten
chłopak, również z szalikiem, ubrany w koszulkę z armatką na piersi.
-To mój brat i ja - pojawiła się
nagle za mną. - Miałam dwanaście lat, David piętnaście. To był ostatni mecz w
sezonie 2003/04, który chyba każdy kanonier wspomina z radością. - Zamyśliła
się na chwile. - Tęsknię za tym i za Highbury.
-Dlatego tu mieszkasz?
-Poniekąd. Czuję jakąś więź z tym
wszystkim, co znajduję się w dzielnicy i okolicach. Poza tym mam blisko na
Emirates. - Usiadła na kanapie, a ja poszedłem w jej ślady.
-Chodzisz na mecze? - Zapytałem
lekko zdziwiony.
-O tak. Na pierwszym byłam kiedy
miałam trzy latka. Znałam cały skład zamiast tabliczki mnożenia i oglądałam
mecze a nie dobranocki - zaśmiała się na wspomnienie. - Co cię do mnie
sprowadza, biorąc pod uwagę fakt, że się nie znamy?
Upiłem łyk herbaty i wyciągnąłem
z portfela jej dowód osobisty.
-Znalazłem to na chodniku. Musiał
ci wypaść zaraz po tym, jak podarowałaś mi lizaka.
-O mój Boże! Dziękuję! -
Przytuliła mnie. - Szukam go cały wczorajszy wieczór i dzisiejszy dzień.
Strasznie ci dziękuję .
-Nie musisz - machnąłem ręką.
-Muszę. Człowiek bez dowodu, to
jak żołnierz bez karabinu - zauważyła chowając go do swojej torebki wiszącej na
klamce drzwi do pokoju. - Jak ci się odwdzięczę? - Usiadła z powrotem obok
mnie.
Chwilę
zastanawiałem się nad odpowiedzią. Nie chciałem wyjść na napaleńca, który od
razu zaproponuje randkę, ani też nie chciałem sprawić wrażenia, że nie
interesuje mnie jej osoba.
-Możesz zabrać mnie na kawę -
uśmiechnąłem się w jej stronę.
-Dobrze. Kiedy masz czas? Wiesz,
muszę zapisać sobie w kalendarzu - zaczęła się śmiać a ja razem z nią.
-Hmm, zastanowię się. - Udałem,
że myślę, drapiąc się po brodzie. - Teraz?
-Masz szczęście. Mam akurat lukę
w swoim jakże napiętym planie.
Takim
oto sposobem dziesięć minut później wychodziliśmy z jej mieszkania w kierunku
wybranej przez nią kawiarni. To właśnie wtedy zapaliło mi się czerwone
światełko. Punkt pierwszy zasad Aarona: "Nie popadaj tak szybko w
zainteresowanie jedną osobą." został złamany. Mogłem być pewny, że nic
dobrego nie wyniknie z tej znajomości, jeżeli już na starcie zaczynałem łamać
zasady. Odsuwałem jednak od siebie tę myśl, nie chcąc, aby moja świadomość przejęła
kontrolę nad sercem, którym się teraz kierowałem. Zasada druga: "Kieruj
się rozumem a nie sercem." również odeszła do lamusa. W tamtym momencie
wszystko było na drugim planie. Ludzie mijający nas na ulicy, wiatr delikatnie
muskający nasze twarze, gwar kawiarni, w której siedzieliśmy, dla mnie była
tylko ona i ja, byliśmy my. A co z tym Aaronem, który traktował kobiety z góry,
który bawił się nimi i pogrywał z każdą możliwą? Gdzie podział się ten Ramsey
działający pod wpływem znieczulicy, nieumiejący doceniać wnętrza płci
przeciwnej? Zniknął gdzieś w otchłani ciemności, czeluściach Mordoru, walcząc o
przetrwanie. Jednak nie zanosiło się na to, aby powrócił na dniach.
-Kto jest twoim ulubionym piłkarzem?
- Zadałem jej kolejne już pytanie.
-Na pewno nie ty! - Fuknęła
komicznie i obje wybuchliśmy śmiechem już po raz kolejny.
Każda
spędzona z nią chwila przepełniona była śmiechem, radością i młodością. Nie
potrafiłem nie uśmiechać się widząc jak naśladuje i przedrzeźnia innych
klientów kawiarenki, nie potrafiłem nie śmiać się z jej żartów, nie potrafiłem,
a wręcz nie chciałem odwracać od niej wzroku. Sprawiała, że stawiałem się
nieśmiały, niepewny, ale pełen życia. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy
ostatnio bawiłem się aż tak dobrze. Wtedy wydobywała ze mnie wszystko co
najlepsze, same plusy i pozytywy. Czułem się beztroski, a właśnie taki chciałem
pozostać przez całe życie.
-Muszę cię kiedyś pokonać w tę
Fifę, bo z tego co mówisz to dobry z ciebie zawodnik nie tylko na boisku -
powiedziała wkładając do ust łyżeczkę jabłecznika, który polecił nam
właściciel.
-Nie dasz rady - prychnąłem tylko
żartobliwie.
-Chciałbyś.
-Mam pomysł - wypaliłem nagle. -
Tylko zadzwonię.
Wyciągnąłem szybko telefon z
lewej kieszeni moich ciemnoniebieskich dżinsów i nacisnąłem jedynkę, pod którą
na szybkim wybieraniu był Wojtek.
-Hej przyjacielu - powiedziałem
gdy tylko odebrał. - Mogę zabrać moją przyjaciółkę na dzisiejsze spotkanie u
ciebie? - Zapytałem patrząc na nią i uśmiechając się. - Chce mi skopać dupę w
Fifie, a ja chcę udowodnić, że to niemożliwe.
Widziałem jak po każdym moim
słowie kręciła głową z niedowierzaniem,
a jej oczy wręcz mieniły się iskierkami radości.
-Tym lepiej - odpowiedziałem,
kiedy Wojtek wymienił krótką listę gości. - Do zobaczenia. - Pożegnałem się i
odłożyłem iPhone na stolik.
-O 16, czyli za godzinę mamy tam
być. I nie ma żadnych "ale". - Pomachałem palcem wskazującym w
powietrzu, jak robią to matki.
W
samochodzie śpiewaliśmy jedną z piosenek Arctic Monkeys, która właśnie leciała
w radiu. Oboje fałszowaliśmy, ale nie miało to większego znaczenia, bo w jej
towarzystwie nic nie było ważniejsze od jej obecności. Rozśpiewani dotarliśmy
do Wojtka. Zapukałem do jego drzwi i otworzyłem je sam sobie, jak miałem w
zwyczaju to robić. Olivia stała za moimi plecami i uśmiechała się nieśmiało.
-Stary, gdzie jesteś? - Zawołałem
Szczęsnego.
-Już idę! - Odkrzyknął i sekundę
potem witał się ze mną naszym wspólnym gestem.
-To Olivia - pokazałem na
blondynkę ręką. - A to Wojtek - wskazałem na bramkarza.
-Miło cię poznać, piękna - Wojtek
pocałował ją w dłoń.
-Och, cała przyjemność po mojej
stronie - udała, że wachluje się zawstydzona i chwilę potem wszyscy śmialiśmy
się z sytuacji.
-Myślę, że znajdziemy wspólny
język - Wojtek rzucił już spokojny.
-Podejrzewam, że tak -
odpowiedziała i wysłała mi uśmiech, jakby chciała przekazać mi, abym się nie
martwił.
Nie
mogłem wtedy zrozumieć, dlaczego tak bardzo mam ochotę mieć ją dla siebie. Sam
pomysł zabrania jej do Wojtka wydał mi się idiotyczny i plułem sobie w brodę,
że akurat to musiało przyjść mi do głowy. We trójkę czekaliśmy na resztę,
siedząc na kanapie i pijąc herbatę. Rozmawialiśmy głównie o błahych rzeczach,
wymienialiśmy się opiniami o ostatnim meczu, występach poszczególnych
zawodników i sędziach w angielskiej lidze. Wiedza Olivii na temat futbolu
okazała się szeroka. Umiała za argumentować każde swoje zdanie, znała się na
zasadach i oglądała na bieżąco mecze. Podziwiałem ją za to, bo wcześniej nie
spotkałem aż tak zachłannego kibica płci żeńskiej.
Kiedy
przyszli Jack, Theo i Kieran, zaczęliśmy grać mini turniej w Fifę. Jack wybrał Manchester United, Theo
Liverpool, Kieran Manchester City, Wojtek Real Madryt, ja Arsenal a Olivia
Bayern. W parze Whilshere - Walcott wygrał Theo, Szczęsny przegrał ze
mną, a Kieran z Olivią. Takim sposobem ja, Olivia i Theo graliśmy dalej w
systemie każdy z każdym. Theo poległ w obu meczach i zajął trzecie miejsce.
Natomiast w finale, według moich prognoz, spotkałem się z Olivią. Mecz Arsenal
kontra Bayern zakończył się wygraną Bawarczyków 5:1.
-Mówiłam - Olivia odłożyła pada i
zaczęła klaskać. - Wiedziałam, że wygram. Jesteście może dobrzy na boisku, ale
w grze do bani - zaśmiała się szyderczo, a radosny grymas na jej twarzy z każdą
sekundą się powiększał.
-Skubana wygrała! Jak mogliśmy
jej na to pozwolić? - Oburzony Wojtek wstał i przyniósł nam po piwie.
-Aaron, jak mogłeś? - Theo
uderzył go w ramię.
-Nie wiem jak to się stało! -
Podniosłem ręce w geście obronnym.
-Następnym razem wygram ja - Jack
sięgnął po butelkę i upił łyk złotego płynu.
W
tamtym momencie nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo zmieni mnie Olivia. Nie
przewidywałem, że jedna osoba zdoła wpłynąć na mnie tak bardzo, że będzie
paraliżowała mnie każdym spojrzeniem, gestem dłoni, ruchem malinowych ust. Nie
mogłem odgadnąć tego, że nasze spotkanie będzie miało tak wielkie dla mnie
znaczenie jako człowieka i piłkarza. Planowanie nie miało sensu, ale w
podświadomości miałem ułożoną własną wizję tej znajomości.
***
Rozdział pierwszy. Taki może trochę
za szybki start tej dziwnej relacji, ale nie bójcie się, to dopiero początek i
jest na co czekać. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz