4.02.2012

01. Pierwszy - Polegniesz planując



Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy planowali całe swoje życie. Nie wydawało mi się, aby aż tak łatwo było dopiąć każdy szczegół na ostatni  guzik, osiągnąć wszystko co się chciało. Może i wygląda to na nieco pesymistyczne spojrzenie, ale jednak nie przewidzimy niczego, wydarzyć się może każda rzecz nie pytając nas o pozwolenie. Dlatego też piłkarzem zostałem spontanicznie. Nigdy nie zaplanowałem sobie konkretnie, że będę grał w Arsenalu ani gdziekolwiek indziej. Równie dobrze mogłem grać w Tottenhamie, albo w ogóle nie grać. To też przecież wyjście. Wszystko, dosłownie wszystko mogło zmienić się w ułamku sekundy. I co wtedy? Co z planem, który właśnie nie wypalił? Wiedziałem coś o tym, nawet bardzo dobrze, dlatego nie miałem konkretnego planu, jak oddać dowód Olivii i jak zaaranżować następne spotkanie.  Po prostu wyszedłem po treningu z ośrodka i zamiast do domu, skierowałem się pod adres widniejący na dokumencie.

                Stojąc przed drzwiami do mieszkania niedaleko Highbury i trzymając rękę złożoną w pięść, aby zapukać, myślałem, jak to jest być nią. Myślałem, że moje życie jest smutne, a jej całkiem wesołe. Oceniałem jak zwykle po tym co widziałem i wyrabiałem swoją ocenę na jej temat. Ten śmiech był jak dźwięk silnika dla uszu rajdowca. Te oczy stanowiły lustro, prześwietlały duszę niczym promień rentgenowski. A ja stałem, patrząc na fakturę ciemnego drewna i wyobrażając sobie moje życie z jej usposobieniem. Przed tymi wrotami do jej świata,  łapałem się na nienasyceniu, niespełnieniu. Odnosiłem wrażenie, że moja egzystencja właśnie zaczyna przepadać. Każdy mój dzień zlewał się z kolejnym, tworząc lepką masę bezbarwnych chwil, traciłem jakąkolwiek fantazję, a wyobraźnia zniknęła i nie pozostawiła po sobie żadnego śladu. Moje oczy nadal patrzyły na brąz drewna, a dusza zapragnęła wraz z otwarciem się drzwi, zmienić coś we mnie, w moim życiu.

                Zapukałem dwa razy i odsunąłem się na krok od miejsca, w którym stałem. Kiedy drzwi się otworzyły i zobaczyłem ją stojącą przede mną, ubraną w koszulkę do połowy ud z jakimiś nadrukami, zaniemówiłem. Uśmiechnęła się szeroko i najwyraźniej oczekiwała czegoś, co miałem zamiar powiedzieć. Kąciki moich ust automatycznie uniosły się do góry i jak zwykle kiedy się denerwuję, przeczesałem włosy palcami i odchrząknąłem.

-Cześć - powiedziałem zbyt nieśmiało, zbyt chłopięco. - Jesteś Olivia, tak? - Udało mi się dodać nieco bardziej męskim głosem.
-Tak, to ja. A ty? Podejrzewam, że jesteś tym kanonierem - wyciągnęła do mnie rękę, stawiając krok do przodu. - Olivia Foster, tak dokładniej.

Jej włosy były zmierzwione, opadały lekko na ramiona i kończyły się zaraz przy biodrach. Oczy świeciły się jak lampki na świątecznych choinkach poustawianych w całym Londynie. Pachniała kokosem i nie wiedziałem, czy to były jej włosy, czy ona, ale w momencie kiedy nasze dłonie się zetknęły, zrobiło mi się jakoś ciepło na sercu. Mogłem uśmiechać się bez przymusu, lekko i spontanicznie, mogłem pozwolić sobie na rozluźnienie, a to wszystko dzięki niej, obecności tej uroczej ciemnej blondynki o ślicznych malinowych ustach.

-Jestem tym kanonierem, Aaron Ramsey tak dokładniej - skopiowałem nieco jej formułkę i zauważyłem jak próbuje się nie śmiać.
-Co cię sprowadza w moje skromne progi? - Zaprosiła mnie gestem dłoni do środka. - Wejdź, nie gryzę - dodała, gdy nie ruszyłem się z miejsca.
-W takim razie herbatę poproszę - powiedziałem i poszedłem za nią do środka.

                Zaprowadziła mnie do salonu. Niewielki pokój urządzony był bardzo przytulnie. Pomarańczowe ściany, jasne panele, duże okno przysłonięte śnieżnobiałą firanką, beżowa kanapa ustawiona pod ścianą naprzeciw telewizora, stolik do kawy oraz kilka szafek, gablotka i półka z książkami. Czekając aż Olivia przyniesie herbatę, oglądałem zdjęcia ustawione za szkłem. Była na nich najczęściej z jakimś chłopakiem, nieco wyższym, o włosach w identycznym kolorze i równie szerokim uśmiechem na twarzy. Jedno z nich przedstawiało dwójkę na stadionie Highbury. Wyglądała na jakieś dziesięć, może jedenaście lat. Miała na sobie białą sukienkę i unosiła do góry szalik Arsenalu. Obok niej znajdował się ten chłopak, również z szalikiem, ubrany w koszulkę z armatką na piersi.

-To mój brat i ja - pojawiła się nagle za mną. - Miałam dwanaście lat, David piętnaście. To był ostatni mecz w sezonie 2003/04, który chyba każdy kanonier wspomina z radością. - Zamyśliła się na chwile. - Tęsknię za tym i za Highbury.
-Dlatego tu mieszkasz?
-Poniekąd. Czuję jakąś więź z tym wszystkim, co znajduję się w dzielnicy i okolicach. Poza tym mam blisko na Emirates. - Usiadła na kanapie, a ja poszedłem w jej ślady.
-Chodzisz na mecze? - Zapytałem lekko zdziwiony.
-O tak. Na pierwszym byłam kiedy miałam trzy latka. Znałam cały skład zamiast tabliczki mnożenia i oglądałam mecze a nie dobranocki - zaśmiała się na wspomnienie. - Co cię do mnie sprowadza, biorąc pod uwagę fakt, że się nie znamy?

Upiłem łyk herbaty i wyciągnąłem z portfela jej dowód osobisty.

-Znalazłem to na chodniku. Musiał ci wypaść zaraz po tym, jak podarowałaś mi lizaka.
-O mój Boże! Dziękuję! - Przytuliła mnie. - Szukam go cały wczorajszy wieczór i dzisiejszy dzień. Strasznie ci dziękuję .
-Nie musisz - machnąłem ręką.
-Muszę. Człowiek bez dowodu, to jak żołnierz bez karabinu - zauważyła chowając go do swojej torebki wiszącej na klamce drzwi do pokoju. - Jak ci się odwdzięczę? - Usiadła z powrotem obok mnie.

Chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią. Nie chciałem wyjść na napaleńca, który od razu zaproponuje randkę, ani też nie chciałem sprawić wrażenia, że nie interesuje mnie jej osoba.

-Możesz zabrać mnie na kawę - uśmiechnąłem się w jej stronę.
-Dobrze. Kiedy masz czas? Wiesz, muszę zapisać sobie w kalendarzu - zaczęła się śmiać a ja razem z nią.
-Hmm, zastanowię się. - Udałem, że myślę, drapiąc się po brodzie. - Teraz?
-Masz szczęście. Mam akurat lukę w swoim jakże napiętym planie.

                Takim oto sposobem dziesięć minut później wychodziliśmy z jej mieszkania w kierunku wybranej przez nią kawiarni. To właśnie wtedy zapaliło mi się czerwone światełko. Punkt pierwszy zasad Aarona: "Nie popadaj tak szybko w zainteresowanie jedną osobą." został złamany. Mogłem być pewny, że nic dobrego nie wyniknie z tej znajomości, jeżeli już na starcie zaczynałem łamać zasady. Odsuwałem jednak od siebie tę myśl, nie chcąc, aby moja świadomość przejęła kontrolę nad sercem, którym się teraz kierowałem. Zasada druga: "Kieruj się rozumem a nie sercem." również odeszła do lamusa. W tamtym momencie wszystko było na drugim planie. Ludzie mijający nas na ulicy, wiatr delikatnie muskający nasze twarze, gwar kawiarni, w której siedzieliśmy, dla mnie była tylko ona i ja, byliśmy my. A co z tym Aaronem, który traktował kobiety z góry, który bawił się nimi i pogrywał z każdą możliwą? Gdzie podział się ten Ramsey działający pod wpływem znieczulicy, nieumiejący doceniać wnętrza płci przeciwnej? Zniknął gdzieś w otchłani ciemności, czeluściach Mordoru, walcząc o przetrwanie. Jednak nie zanosiło się na to, aby powrócił na dniach.

-Kto jest twoim ulubionym piłkarzem? - Zadałem jej kolejne już pytanie.
-Na pewno nie ty! - Fuknęła komicznie i obje wybuchliśmy śmiechem już po raz kolejny.

                Każda spędzona z nią chwila przepełniona była śmiechem, radością i młodością. Nie potrafiłem nie uśmiechać się widząc jak naśladuje i przedrzeźnia innych klientów kawiarenki, nie potrafiłem nie śmiać się z jej żartów, nie potrafiłem, a wręcz nie chciałem odwracać od niej wzroku. Sprawiała, że stawiałem się nieśmiały, niepewny, ale pełen życia. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio bawiłem się aż tak dobrze. Wtedy wydobywała ze mnie wszystko co najlepsze, same plusy i pozytywy. Czułem się beztroski, a właśnie taki chciałem pozostać przez całe życie.

-Muszę cię kiedyś pokonać w tę Fifę, bo z tego co mówisz to dobry z ciebie zawodnik nie tylko na boisku - powiedziała wkładając do ust łyżeczkę jabłecznika, który polecił nam właściciel.
-Nie dasz rady - prychnąłem tylko żartobliwie.
-Chciałbyś.
-Mam pomysł - wypaliłem nagle. - Tylko zadzwonię.

Wyciągnąłem szybko telefon z lewej kieszeni moich ciemnoniebieskich dżinsów i nacisnąłem jedynkę, pod którą na szybkim wybieraniu był Wojtek.

-Hej przyjacielu - powiedziałem gdy tylko odebrał. - Mogę zabrać moją przyjaciółkę na dzisiejsze spotkanie u ciebie? - Zapytałem patrząc na nią i uśmiechając się. - Chce mi skopać dupę w Fifie, a ja chcę udowodnić, że to niemożliwe.

Widziałem jak po każdym moim słowie kręciła  głową z niedowierzaniem, a jej oczy wręcz mieniły się iskierkami radości.

-Tym lepiej - odpowiedziałem, kiedy Wojtek wymienił krótką listę gości. - Do zobaczenia. - Pożegnałem się i odłożyłem iPhone na stolik.
-O 16, czyli za godzinę mamy tam być. I nie ma żadnych "ale". - Pomachałem palcem wskazującym w powietrzu, jak robią to matki.

                W samochodzie śpiewaliśmy jedną z piosenek Arctic Monkeys, która właśnie leciała w radiu. Oboje fałszowaliśmy, ale nie miało to większego znaczenia, bo w jej towarzystwie nic nie było ważniejsze od jej obecności. Rozśpiewani dotarliśmy do Wojtka. Zapukałem do jego drzwi i otworzyłem je sam sobie, jak miałem w zwyczaju to robić. Olivia stała za moimi plecami i uśmiechała się nieśmiało.

-Stary, gdzie jesteś? - Zawołałem Szczęsnego.
-Już idę! - Odkrzyknął i sekundę potem witał się ze mną naszym wspólnym gestem.
-To Olivia - pokazałem na blondynkę ręką. - A to Wojtek - wskazałem na bramkarza.
-Miło cię poznać, piękna - Wojtek pocałował ją w dłoń.
-Och, cała przyjemność po mojej stronie - udała, że wachluje się zawstydzona i chwilę potem wszyscy śmialiśmy się z sytuacji.
-Myślę, że znajdziemy wspólny język - Wojtek rzucił już spokojny.
-Podejrzewam, że tak - odpowiedziała i wysłała mi uśmiech, jakby chciała przekazać mi, abym się nie martwił.

                Nie mogłem wtedy zrozumieć, dlaczego tak bardzo mam ochotę mieć ją dla siebie. Sam pomysł zabrania jej do Wojtka wydał mi się idiotyczny i plułem sobie w brodę, że akurat to musiało przyjść mi do głowy. We trójkę czekaliśmy na resztę, siedząc na kanapie i pijąc herbatę. Rozmawialiśmy głównie o błahych rzeczach, wymienialiśmy się opiniami o ostatnim meczu, występach poszczególnych zawodników i sędziach w angielskiej lidze. Wiedza Olivii na temat futbolu okazała się szeroka. Umiała za argumentować każde swoje zdanie, znała się na zasadach i oglądała na bieżąco mecze. Podziwiałem ją za to, bo wcześniej nie spotkałem aż tak zachłannego kibica płci żeńskiej.

                Kiedy przyszli Jack, Theo i Kieran, zaczęliśmy grać mini turniej w Fifę. Jack wybrał Manchester United, Theo Liverpool, Kieran Manchester City, Wojtek Real Madryt, ja Arsenal a Olivia Bayern. W parze Whilshere - Walcott wygrał Theo, Szczęsny przegrał ze mną, a Kieran z Olivią. Takim sposobem ja, Olivia i Theo graliśmy dalej w systemie każdy z każdym. Theo poległ w obu meczach i zajął trzecie miejsce. Natomiast w finale, według moich prognoz, spotkałem się z Olivią. Mecz Arsenal kontra Bayern zakończył się wygraną Bawarczyków 5:1.

-Mówiłam - Olivia odłożyła pada i zaczęła klaskać. - Wiedziałam, że wygram. Jesteście może dobrzy na boisku, ale w grze do bani - zaśmiała się szyderczo, a radosny grymas na jej twarzy z każdą sekundą się powiększał.
-Skubana wygrała! Jak mogliśmy jej na to pozwolić? - Oburzony Wojtek wstał i przyniósł nam po piwie.
-Aaron, jak mogłeś? - Theo uderzył go w ramię.
-Nie wiem jak to się stało! - Podniosłem ręce w geście obronnym.
-Następnym razem wygram ja - Jack sięgnął po butelkę i upił łyk złotego płynu.

                W tamtym momencie nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo zmieni mnie Olivia. Nie przewidywałem, że jedna osoba zdoła wpłynąć na mnie tak bardzo, że będzie paraliżowała mnie każdym spojrzeniem, gestem dłoni, ruchem malinowych ust. Nie mogłem odgadnąć tego, że nasze spotkanie będzie miało tak wielkie dla mnie znaczenie jako człowieka i piłkarza. Planowanie nie miało sensu, ale w podświadomości miałem ułożoną własną wizję tej znajomości.

***
Rozdział pierwszy. Taki może trochę za szybki start tej dziwnej relacji, ale nie bójcie się, to dopiero początek i jest na co czekać. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz